· 

Dopóki rodzą się dzieci Bóg najwyraźniej nie stracił jeszcze wiary w człowieka

 

Flixbus przywiózł mnie do Monachium z prawdziwie szwajcarską dokładnością. Do czuwania nocnego pozostało więc jeszcze kilka godzin, które nie chciałem ot tak po prostu jedynie przeczekać. Postanowiłem więc przyjrzec się okolicy, miejscu w którym przyjdzie mi spędzić teraz wiele godzin.

Już na pierwszy rzut oka zrobiło mi się jakoś szalenie dziwnie. Dziwnie i smutno. Czytałem do końca nie wiedząc czy dobrze składam litery: Fryzjer pod rzeźnią, gospoda pod rzeźnią, wyposażenie rzeźnika, ostrzenie noży rzeźnickich.

Miałem w pewnym momencie wrażenie, że trafiłem  do miejsca w którym będzie kręcony film, jakieś sceny do niego. Stąd te napisy. Miałem wrażenie choc przecież doskonale, zdawałem sobie sprawę, że to nie miejsce kręcenia scen filmowych, lecz szara, smutna, bolesna rzeczywistość w której ja się teraz na jakiś czas zanurzę.

Zimno mi się tak jakoś nagle zrobiło po tym czytaniu więc zerknąłem na komórkę czy temperatura powietrza faktycznie tak bardzo spadła. Nie spadła, twierdził termometr.

Powoli zaczęli schodzić się ludzie.

Znaczy ci, którzy chcieli wziąć udział w nocnym czuwaniu. Którym cierpienie zwierząt ich śmierć spędza sen z powiek.

W sumie nie było ich tej nocy, w tych dniach bardzo wielu. Ale czy to w ogóle istotne ilu w tym czuwaniu uczestniczyło?

W ogóle nie.

Mniej może oznaczać więcej – less is more. Oznacza też często.

Tym razem tak bylo. O tym jestem do dziś całkowicie przekonany.

Ja w ogóle coraz mniej ufam liczbom, statystykom, matematyce.

Powoli, ale za to konsekwentnie, centymetr za centymetrem, metr za metrem pod murem rzeźni zimny asfalt pokrywać zaczął dywan zapalonych świec. Trochę tak jakby go chciał przykryć. Jakby chciał wskazać przebiegającym obok ludziom, że za tym murem coś dramatycznego się wydarza. Coś, co stało się chlebem powszednim choć stać nigdy nie powinno. Coś obok czego przebiega się już teraz bezmyślnie. Coś czego jednak nigdy nie powinno się stracić z oczu. Ani z oczu, ani myśli ani z  serca.

Takie morze światła na tle nieprzeniknionej nocy.

Pejzarz, który znamy z 2 listopada, kiedy to na cmentarzach pojawia się dywan świec. Znak, że kogoś śmierć dotknęła. Dotknęła czy wyrwała. W wypadku rzeźni na pewno wyrwała. Dlatego dobrze myślę, że takie własnie świeczki, takie właśnie znicze, tu pod murami rzeźni zapłonęły.

Te znicze, świece świadczyły, że ktoś o nich nie zapomniał, że nie chce zapomnieć i nie zapomni.

Im ciemniej tym wyraźniej, mocniej przebijał sie ich blask.

Zaraz za murem wjazdu do rzeźni znajduje sie mała restauracja. Transporty przejeżdżają obok niej w odległości zaledwie kilku metrów. Była po brzegi wypełniona świetującymi ludźmi. Nic dziwnego. Październik, Monachium. Święto piwa! Oktoberfest. Monachium pęka wówczas w szwach. Piwo leje się litrami. Głośna muzyka, okrzyki podchmielonych gości, Chmura zapachu piwa ponad głowami.

I co jakiś czas przemykajace obok transposrty przestraszonych na śmierć istot. Trudno to nawet jakos opisać. Chore?, nienormalne? groteskowe ? paradoksalne? tragikomiczne? dakadenckie?

Ja w ogóle jestem zdania bo ciągle tego doświadczam, że męczenie, zabijanie zwierząt i dekadentyzm pod jednym dachem zamieszkują.

W pewnym momencie wyszedł do nas właściciel, czy zarządca tej restauracji. Nie wiem. Otoczony,Bóg wie po co, dwoma bodyguards i ze złością w głosie wykrzykiwał w naszym kierunku, że co to ma znaczyć, że odstraszamy mu gości, i że zakłócamy ich świętowanie i w ogóle porządek.

Do tej pory ciągle nie wiem jak, bo przecież byliśmy bardzo cicho i na dodatek dzielił nas mur. To raczej przejeżdżajace obok ciężarówki, transporty, ryk silnika, wyziew spalin, zapach przestraszonych zwierząt czy ich bezsilne wołanie o pomoc mogłyby przeszkadzać, owszem, ale najwyraźniej nie przeszkadzało nikomu. Najwyraźniej bylo to  zbyt oczywiste, osadzone w codzienności by cokolwiek zakłocać.

A co do samych transportów, to przejeżdżały one obok nas tak blisko, że wprawdzie nie było można zobaczyć postaci uwiezionych w nich istot, ale całkiem wyraźnie można bylo spotkac ich spojrzenia, które wyglądały poprzez szpary obudowy. Szeroko, pełne lęku otwarty oczy.A w tych oczych pytania: dlaczego..., co teraz będzie...co się dzieje...dokąd...No i wyraz absolutnej bezsilości.

Patrząc w te oczy myślałem o transportach dzieci.

Niewinnych, bezsilnych istot, które system, ludzie w imie tego systemu skazali na obóz zakłady. Usprawiedliwienie zawsze sie znajdzie, jeśli będzie potrzebne.

Nie chcę tym porównaniem wywołać politycznej dyskusji, kogokolwiek obrażać, ja tylko mówię, co czułem, kiedy przejeżdżały obok mnie, kiedy spoglądałem w ich oczy, kiedy nasze spojrzenia sie krzyźowały. Bo krzyżowały za każdym razem. Ciężarówki przejeżdżając obok, musialy wykonac zakręt więc i zwalnialy i to był ten punkt, kiedy do tych skrzyżowań dochodziło.

Kierowcy nie rzucali spojrzen w naszą stronę. Patrzyli twardo, prosto przed siebie. Wykonywali swój zawód. Dostali polecenie.

Tylko jeden z nich, otworzył nagle okno swojej kabiny, wychylił rękę w geście pozdrowienia i rzucił w naszym kierunku: do zobaczeniu jutro! Ja tu powróce! To nie było przyjazne pozdrowienie.

Czułem, wiedziałem,że muszę tej nocy choć na chwilę znaleźć się tam, wejść tam gdzie owe transporty kończą swój bieg, gdzie zwierzęta uwięzione w nich spędzają ostatnie chwile czekając na śmierć. Więc poszedłem. Jedynie ze stułą w ręce. Szczerze mówiąc nie interesowało mnie czy mi tam wolno czy nie wolno. Czy naruszam tym, przekraczam jakieś prawo czy nie. To co wokół siebie rejestrowałem to było jedne wielkie przekroczenia prawa i to najwazniejszego prawa. Prawa do życia, prawa do chwil szczęścia na tej, wspólnej ziemi.

No i je znalazłem. Stały ściśnięte w ciężarówkach. Krzyczały, usiłowały wydostać się na wolność, uderzały ciałami o ściany, ale te były oczywiście na to dobrze przygotowane. Nie odpuszczały. Z wysoko podniesionymi rękoma i stułą na nich założoną modliłem sie za nie w ich ostatnich minutach życia. Modlitwa Była szalenie prosta. Do bólu prosta. Boże, spraw by sie to jak najszbciej skonczylo, by jak najmniej cierpiały. Nie opuszczaj ich teraz. Teraz kiedy odstawione na bok czekaja w śmiertelnym leku na śmierć. Opuszczone. Samotne, z jedynym towarzyszem – śmiertelnym lękiem.

I mój Bóg, Bóg chrześcijan to na pewno dobrze rozumiał. Każde słowo rozumiał. W Gethsemani też go wszyscy opuścili, gdyby miał psa pewnie on jeden by w Getsemanii był obok niego. I mój Bóg bardzo bał się śmierci. Pocił sie krwią - przekazano jego wyznawcom. Dlatego wiedziałem, że on mnie zrozumie. A co najwaźniejsze, je rozumie. Jak żaden człowiek, bo on był, jest Bogiem.

Krótko przed północą przyszedł do nas promyk światła. Taki mały bardzo promyk. Kilkuletnia dziwczynka. Z rodzicami przyszedł ten promyk światła. Przechodzili właśnie obok i promyk światła urzeczony czarem dywanu zapalonych świec, ich ciepłem jaki oddawały tej zimnej nocy zapytał mamę, co to jest.Co tu się dzieje.

Mama przykucnęła wiec obok małego promyka i szeptała mu do ucha, co sie za tymi murami dzieje. Promyk słuchał z szeroko otwarta buzią i szeroko otwartymi oczyma. Zapytałem wiec ten mały promyk czy chce także zapalić świeczke dla zwierzatek. Przytaknął w milczeniu głową. Promyk chciał to koniecznie zrobić sam, więc nawet wiele pomagać nie musiałem.

Później chwilę w milczeniu tak razem staliśmy, ten mały promyczek światła, jego rodzice, którzy tu przypadkowo przechodzili no i ja, my.

Na miejsce gdzie transporty konczą swój bieg a zwierzęta już tylko w oczekiwaniu na śmierć wróciłem jeszcze raz. Już po wschodzie słońca. Znaczy 4 października, w dzień św. Franciszka. Chciałem raz jeszcze do jego, moich, naszych mniejszych braci i sióstr.

Myśle, że św. Franciszkowi cholernie trudno, smutno było tego dnia w tym miejscu i myślę, że cieszył sie być może trochę choćby, przez sekundę choćby cieszył, że ja tam do nich zajrzałem. Zreszta nie sam, lecz z Bożym błogosławienstwem. Może św. Franciszek uśmiechnął sie choćby przez chwilę, przez łzy, spoglądajac z nieba na to miejsce.

Co tym  razem zobaczyłem, było znów: chore? paradoksalne? nienormalne? dewiacyjne? Psycho?

Wszystko razem pewnie.

Obok ściśniętych i wyjacych z przerażenia krów stało dwóch mężczyzn w białych do kostek długich kitlach. Na pewno nie byli lekarzami. No i pewien chłopiec. Mógł mieć 13 / 14  lat. Nie wiem, bzo ybzt daleko. Dziecko specjalnej troski. Dziecko spastyczne. Że spastyczne można było rozpoznać po tym jak stawiało kroki i jak kurczowo musiało trzymac sie poręczy ogrodzenia za którym zaraz stały zwierzęta. Pracowałem ponad dwadzieścia z dziećmi specjalnej troski, także z dziećmi spastycznymi, więc nie sądze bym sie mylił.

Tłumaczono mi później, ze to nie po raz pierwszy, że ten chłopiec bardzo często tu jest. Jego tata, kierowca jednego z transportów zabiera go czesto ze sobą. Prawdopodobnie nie ma go z kim zostawić. W sumie nikt do konca nie wie dlaczego. Może po prostu lubi jeździć ciężarówką. Dużym autem. Chłopcy bardzo często lubią. I znów brak mi słow jak to opisać. Po prostu ich brak, tych słów.

Wszystko to jakoś nienormalne, choć na porządku dziennym, nie fair, nie etyczne a jednak obwarowane  prawem. Dekadenckie, chore. Przerażające. Do góry nogami jakby zupełnie.

......

Patrząc w zamyśleniu przez okno wiozącego mnie kilka godzin później  w kierunku

Berlina pociagu, próbowałem to, wszystko co spotkało mnie w przecią ostatniej doby jakoś podsumować, zlepić, poskładać w całość. Usystematyzowac. Bez szans.

Na to byłem zbyt zmęczony. I pewnie nie tylko dlatego.

Pozostały obrazy. Wiele obrazów. Bez ładu i składu, bez chronologicznego porządku.

Obraz ludzi, którzy przyszli tu z głęboka troską w sercu, bo nie chca sie zgodzic, by odbierano im życie, Toma, który z trudem dobił do grupy, z trudem, bo porusza sie przy pomocy wózka inwalidzkiego i trwał jak tylko długo mógł, trzymając w rekach tablicę apelującą do sumienia  i serc ludzi;  obraz/spojrzenia uwięzionych w transportach, przerażonych do bólu istot, kierowcy, z jego ironicznym: „do – zobaczenia, ja tu na pewno wrócę”, ten chłopiec spastyczny przyglądający się wypychanym z transportu zwierzątkom, blask płonących świec, taki świetlany dywan w mroku nocy.

No i ten mały promyk światła, mała dziewczynka, która z otwartymi szeroko oczyma wsłuchiwała sie w szept mamy, tłumaczącej jej jaką tajemnicę kryją owe mury.

To też jakoś bardzo głęboko utkwiło mi w pamięci. Zdziwienie tego dziecka, które malowało się w jego oczach.

No a potem, jak już wiedziała, jak bardzo chciała dla tych biednych zwierzątek zapalić świeczkę. Koniecznie sama, bez pomocy.

Ktoś kiedys powiedział, ze dopóki rodzą się dzieci, Bóg najwyraźniej nie stracił jeszcze wiary w człowieka.

Szalenie się cieszę i byłem/jestem Bogu i temu małemu promykowi światła ogromnie wdzięczny, że do nas tej nocy zawitał.

 

 

Tomasz Jaeschke, duszpasterz ludzi i zwierzat, Animalpastor 

Kommentar schreiben

Kommentare: 2
  • #1

    Olena (Montag, 15 Oktober 2018 21:11)

    Dziękuję.

  • #2

    Kamil Bazelak (Donnerstag, 18 Oktober 2018 07:30)

    Zastanawia mnie to, dlaczego tak wielu tzw.chrześcijan pozbawionych jest empatii i miłosierdzia? Niemal od 12 lat nie jadam mięsa, gdyż nie będę się przyczyniać do cierpienia i śmierci naszych mniejszych braci. Polecam taką drogę każdemu chrześcijaninowi. Przestańcie w końcu tkwić w obłudzie! Miłość i miłosierdzie dotyczy nie tylko ludzi ale i zwierząt